12 stycznia 2014

Sylvia Plath - "Tulipany"



Tulipany

Tulipany są zbyt pobudliwe, a tutaj jest zima.
Spójrz jakie wszystko białe, jak bezgłośne, jak śnieżne.
Uczę się spokoju, leżąc sama, cicho,
W świetle kładącym się na białe ściany, na łóżko, na ręce.
Jestem nikim, nie dotyczą mnie wybuchy uczuć,
Zdałam swoje nazwisko i ubrania pielęgniarkom,
Moja historię anestetykowi i ciało chirurgom.


Umieścili moją głowę między poduszką a mankietem prześcieradła
Jako oko między dwiema białymi powiekami, które się nie zamkną.
Naiwna źrenica będzie musiała przyjąć wszystko.
Wciąż i wciąż przychodzą tędy siostry, ale z nimi nie ma kłopotu,
Przychodzą w swoich białych czepkach jak mewy mijające ląd,
Poruszając rękami, wszystkie takie same,
Trudno zgadnąć ile ich jest.


Moje ciało jest dla nich kamykiem, zbliżają się do niego jak woda
Zbliża się ku kamieniom, przepływając po nich, gładząc je łagodnie.
Przynoszą mi odrętwiałość w sowich błyszczących igłach, przynoszą mi sen.
Teraz zagubiłam się w sobie. Mam niechęć do bagażu.
Mój neseser z lakierowanej skóry przypomina czarne pudełko z pigułkami.
Mój mąż i dziecko uśmiechają się z rodzinnego zdjęcia;
Ich uśmiechy wbijają się w moją skórę jak uśmiechnięte haczyki.


Puściłam luzem mój trzydziestoletni statek z ładunkiem,
Trzymający się uparcie mojego nazwiska i adresu.
Wyszorowali mnie do czysta z moich serdecznych skojarzeń,
Przestraszona i naga, na zielonym, plastikiem wykładanym wózkiem,
Tonąc nikły mi z oczu i woda zakrywała mnie z głowy.
Jestem teraz mniszką, nigdy nie byłam tak czysta.


Nie chciałam kwiatów, chciałam tylko
Leżeć z rozluźnionymi dłońmi i być całkiem pusto.
Jaka to swoboda, nie macie pojęcia jaka to swoboda -
Pełnia spokoju jest tak ogromna, że aż oszałamiająca
I niczego nie żąda prócz tabliczki z nazwiskiem i kilku świecideł,
Tego, czym zadowalają się zmarli; widzę
Jak zamykają przy tym usta, jakby przyjmowali komunię.


Tulipany są zbyt czerwone, ranią mnie,
Nawet przez opakowanie słyszałam ich oddech,
Lekki jak oddech strasznego niemowlęcia przez białe powijaki.
Ich czerwień rozmawia z moją raną, jest z nią zgodna.
Są przewrotne: wydaje się, że unoszą się w powietrzu, chociaż ciążą mi
Przygnębiając swoją nagłą wymową i kolorem.
Dwanaście czerwonych ciężarków z ołowiu wokół mojej szyi.


Nikt na mnie przedtem nie patrzył, teraz one na mnie patrzą.
Tulipany zwracają się ku mnie i ku oknu za moimi plecami,
Skąd światło dnia powoli się rozszerza i powoli blednie,
I widzę siebie, płaską, śmieszną sylwetkę wyciętą z papieru,
Między okiem słońca i oczami tulipanów,
Bez twarzy, bo zawsze chciałam zatrzeć swoją twarz.
Żywe tulipany zjadają mój tlen.


Zanim przyszły, powietrze było łagodne,
Przypływało i odpływało, oddech za oddechem, bez zamieszania.
Potem tulipany wypełniły je głośną wrzawą.
Powietrze nadpływa teraz ku nim i wiruje wokół nich jak rzeka,
Wiruje wokół zatopionej czerwonej od rdzy maszyny.
Pochłaniają moją uwagę, tak szczęśliwą kiedy mogła
Igrać i odpoczywać bez przymusu.


Wydaje się jakby nawet ściany się rozgrzewały.
Tulipany powinny być trzymane za kratami jak dzikie zwierzęta;
Otwierają się jak paszcza wielkiego afrykańskiego kota,
I czują w tedy, że moje serce otwiera i zamyka
Swoją czarę czerwonych kwiatów z prawdziwej do mnie miłości
Woda, którą piję, jest ciepła i słona jak morze
I pochodzi z krainy równie dalekiej jak zdrowie.