16 grudnia 2014

Sylvia Plath - "Kolos"


Nigdy nie uda mi się złożyć z ciebie całości, 
Pozbieranej, sklejonej, spojonej jak trzeba.
Ryk osła, chrząkanie świni i sprośne gdakanie 
Wydobywa się z Twoich ogromnych warg.
Gorzej niż na wiejskim podwórku. 

Być może poczytujesz siebie za wyrocznię,
Tubę umarłych albo jakichś tam bogów. 
Od trzydziestu lat mozolę się, by ci gardło oczyścić z mułu.
Nic z tego nie wychodzi.

Wspinając się po malenkich drabinkach, ze słoikami kleju i wiadrami lizolu

Pełznę jak mrówka żałobnica
Przez zachwaszczone obszary twojego czoła
Naprawiając ci wielkie płaty czaszki i przemywając
Nagie, białe mogiłki twoich oczu.

Modre niebo, jak ze stronic w Orestesie,
Sklepia się ponad nami. O, ojcze w samotności swojej
Jesteś lapidarny i historyczny jak rzymskie Forum.
Rozpakowuję obiad na pagórku z czarnym cyprysem.
Flety twych kości i laurowe włosy

Rozrzucone są w autentycznym bezkrólewiu, aż do widnokręgu.
To musiało uderzyć coś straszniejszego niż piorun,
By spowodować takie spustoszenie.
Noce spędzam koczując w rogu obfitości
Twego lewego ucha, zasłonięta od wiatru,

Licząc czerwone gwiazdy i te koloru śliwki,
Pod kolumną twojego języka słońce wschodzi.
Lecz mój czas zaślubiony jest z cieniem
Przestałam nasłuchiwać już, czy dno okrętu
Nie zazgrzyta na gładkich kamieniach przystani.

tłum. Jan Rostworowski

8 grudnia 2014

Sylvia Plath - "Chcę chcę"


Z otwartymi ustami, boskie niemowlę 
Ogromne, łyse, chociaż z dziecinną głową, 
Krzyknęło do kopniętej matki . 
Wygasłe wulkany pękły i rozkruszyły się. 

Piasek ocierał wargę pozbawioną mleka. 
Płakało wtedy przez krew ojca 
Który ustanowił osę, wilka i rekina do pracy, 
Stworzył dziób białego głuptaka .

Zestarzały patriarcha o wyschniętych oczach
Zebrał swoich ludzi ze skóry i kości,
Kolce w koronie z pozłacanego drutu,
Ciernie na krwawej łodydze róży.

5 grudnia 2014

Sylvia Plath - "Październikowe cmentarzysko"


Widok utrwala się: skąpe drzewa 
Zbierają zeszłoroczne liście, nie będą płakały, nosiły worów pokutnych, ani 
zwracały] 
Do elegijnych driad i twardej trawy 
Straże nieczuły szmaragd ich trawnika 
Jednakże górnolotny umysł może wzgardzić 
Takim ubóstwem. Żaden zmarły nie płacze 

Niezapominajki między kamieniami
Wyściełają tę grobową ziemię. Tu jest godziwe gnicie
rozpruwające serce, obidzierajace kość
Wolną od nieistniejącej żyły. Kiedy jeden nagi szkielet
Jest naprawdę spuchnięty, głosy wszystkich świętych opadają łagodnie:
Muchy nie oczekują żadnych zmartwychwstań w świetle słońca.

W absolutny krajobraz gap się, gap
Aż twoje oczy zamienią oślepiającą wizję na wietrze:
Jakiekolwiek zagubione duchy płoną
Potępione, wyjąc w całunach na wrzosowisku
Majaczą na smyczy zagłdzonego umysłu
Które zaludniają ogołocony pokój, pustkę, niezamieszkałe powietrze.